Ulewa zatrzymała rajd

MOTORSPORT -  DAKAR 2013 - PART 2

W środę natura po raz drugi podczas tegorocznego Dakaru pokazała swoją siłę. Z powodu ulewnych opadów, które zamieniły strumienie w rzeki wody i błota organizatorzy zdecydowali o przerwaniu rywalizacji wśród samochodów i ciężarówek na trasie z La Rioji do Fiambali. Do mety odcinka specjalnego dojechały wczoraj tylko motocykle i quady, ale – w przypadku polskich reprezentantów – trudno mówić o udanym dniu.

– Odwołany oes. Uciekamy przed rwącą wodą! Dużo zawodników odciętych przez wodę na trasie! Puste koryta w oczach wypełnia woda przez którą ciężarówka nie przejedzie. Naszą dużą grupę prowadzi śmigłowiec! Odezwę się później! – esemesa o tej treści napisał wczoraj z trasy Robert Jachacy, pilot ciężarówki prowadzonej przez Grzegorza Barana. W obliczu takiego żywiołu wspomniany wynik sportowy naszych motocyklistów i quadowców w oczywisty sposób zszedł na drugi plan.

Piekło Dakaru

– Jutro wjeżdżamy do piekła – powiedział we wtorek Rafał Sonik. Na trasie liczącej 481 km z miejscowości La Rioja do mającej bardzo złą sławę Fiambali, przewidywania kapitana Poland National Team sprawdziły się co do joty. Fatalna pogoda i jeden z najbardziej nieprzyjaznych człowiekowi zakątków świata pokazał całą gamę możliwości uprzykrzania życia uczestnikom Dakaru. Gubiąc kilka razy drogę Rafał Sonik dojechał do mety z 13. czasem i mimo sporej straty zachował trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej.

– Jak się mówi o końcu świata, to chyba ma się na myśli właśnie to miejsce. Wydmy są tu rzadkie, miękkie, syfiaste, kompletnie nieprzewidywalne, obrzydliwe, przerośnięte trawami. Do tego głazy, skały, wąwozy, rowy, ciągłe niebezpieczeństwa, wezbrane rzeki, rwące potoki, turlające się kamienie, pułapki za każdym krzakiem. Sucho i mokro na zmianę. Najgorzej, jak można sobie wyobrazić. Nie wiem kto umie tutaj jeździć, a jednocześnie nie znam nikogo kto lubiłby się tutaj ścigać. Nie odnajduję w tym rejonie ani jednego pozytywu. Nie wiem czy choć przez pięć kilometrów odczuwałem przyjemność z jazdy – podsumował odcinek Rafał Sonik.

– Kiedy na ósmym kilometrze zobaczyłem pędzącego w przeciwnym kierunku Jacka Czachora pomyślałem: „Ups… chyba jesteśmy mocno pogubieni”. Jacek znany jest z tego, że bardzo dobrze nawiguje. Później było tylko gorzej, gorzej i gorzej. Motocykliści jeździli we wszystkie strony. Quadowcy im wtórowali. Łukasz Łaskawiec zgubił się jako pierwszy. Potem to samo zrobili Casale i Patronelli, ale jako miejscowi najszybciej się odnaleźli. Na 30 km przed metą stała grupa motocyklistów, którzy byli tak zmęczeni, że nie mogli dalej jechać. Jest to jedyny odcinek w moim życiu, na którym podczas Dakaru 2010 byłem tak zmordowany, że zamroczony upałem stałem na wydmie i zastanawiałem się gdzie jest przód, a gdzie tył, nie mówiąc już o kierunkach świata – wspomina SuperSonik.

Jedyny powód do radości, to że jesteśmy na mecie bez wielogodzinnych strat czasowych. Z resztą graniczy to z cudem, dlatego dziękuję wszystkim, którzy wysyłali nam dziś dobrą energię, bo to chyba ona nam pomogła. Jeśli szukać jasnych stron, to na pewno jest nią to, że utrzymałem trzecie miejsce w „generalce” – stwierdził Sonik, który linię mety minął z 13. czasem. Łukasz Łaskawiec był 17. i spadł na 6. miejsce w stawce.

Wspomniany Jacek Czachor, oraz Kuba Przygoński i Marek Dąbrowski również nie będą mile wspominać dnia. Czachor nie mógł znaleźć pierwszego waypointa, Przygońskiemu mechanicy źle zestroili zawieszenie, a Dąbrowski utopił motocykl w strumieniu. Efekt? Odpowiednio 37., 15. i 94. miejsce na etapie.

Odcięci przez wodę

Ze względu na złe warunki pogodowe, po pierwszym punkcie pomiarowym przerwano rywalizację samochodów i ciężarówek, które z trasy eskortowały helikoptery. Część z nich utknęła między korytami rzek, błyskawicznie napełniających się mętną, rwącą wodą. – W ciągu 30 minut woda odcięła nas od świata. Musieliśmy kombinować, udało się jakoś przedostać, część załóg jednak została, czwartą godzinę zastanawiają się, jak uciec przed wodą – pisał z odcinka specjalnego Martin Kaczmarski, zawodnik Poland National Team, obserwator Dakaru.

Na szczęście nasze załogi jadące samochodami i ciężarówkami dotarły na biwak w Fiambali. – Początek był bardzo ciężki – komentuje przerwany etap Adam Małysz (na zdjęciu jego Toyota Hilux w akcji). – Jechaliśmy na niskim ciśnieniu powietrza w kołach, bo mieliśmy forsować wydmy. Dojazd do nich był niebezpieczny, dużo kamieni. Buggy startujące za nami przejechało obok pełnym gazem. My nie chcieliśmy ryzykować przebicia opony. Potem był zjazd i zaczęły się wymyte koryta rzek. Miejscami trzeba było zredukować prędkość niemal do zera. Za chwilę natrafiliśmy już na rzeki. Głębokość wody sięgała półtora metra. Przed nami znalazło się utopione buggy. Wybraliśmy miejsce koło niego i gdy poszliśmy bombą, buggy znowu zalała woda. Zawodnicy opuścili samochód. Jeszcze dwa razy przejeżdżaliśmy przez rzekę. W takich miejscach nie dało się odpuścić, bo mogliśmy utopić Toyotę. Później były wysokie wydmy i małe, pościnane. Zobaczyliśmy przed sobą Matthiasa Kahle, doganialiśmy go. Kahle powiedział nam później, że miał problemy z przejazdem przez rzekę. Na CP1 poinformowano nas, że dalsza część odcinka została odwołana. Nie wiemy, co z wynikami etapu. Czekamy na decyzje sędziów – mówił wieczorem na biwaku Małysz, 14. jak na razie w „generalce”.

Słowa Małysza potwierdza Jarek Kazberuk, kierowca i pilot załogi R-Six Team jadącej w barwach Poland National Team: – Organizator przerwał rywalizację na 53. kilometrze, tuż przed przeprawą przez qued. Nie wyobrażam sobie przejeżdżania rzeki w takim stanie. Może kilka ciężarówek dałoby radę. Załogi, które jechały wcześniej, motocykle i quady mogły nawet nie zauważyć tego, co tu się działo – opowiada Kazberuk. – Chwilę po tym, jak przeszła pierwsza fala, przyleciał helikopter organizatorów i poprowadził kolumnę samochodów ciężarowych, terenówek i małych buggie przez pustynię do najbliższej utwardzonej drogi, a dalej do biwaku. Później wrócili po kolejnych, którzy utknęli za rzeką, żeby ich z też wyprowadzić. I tak lata już od kilku godzin wyszukując po GPS’ie poszczególne załogi i wskazuje im drogę do obozu. Chodzą po biwaku plotki, że rozrzucenie załóg było na trasie tak duże, że organizatorzy anulują wyniki ciężarówek i terenówek. Czekamy na decyzję – kończy Kazberuk.

Ostatecznie sędziowie zdecydowali się w kategorii ciężarówek zaliczyć czasy do momentu przerwania rywalizacji. W ten sposób wszystkim, którzy dojechali do waypointu CP1 za 13. w tym miejscu Holendrem De Baarem (a więc nasze załogi Baran/Boba/Jachacy i Szustkowski/Kazberuk/Białowąs), policzono jego czas. Według szacowanych obliczeń (dodajmy, organizatorzy mogą jeszcze zmienić decyzję), po tym etapie Szustkowski i spółka są na 25. miejscu w klasyfikacji, a załoga pod wodzą Barana zajmuje 38. miejsce.

Podobne ustalenia zapadły jeśli chodzi o rywalizację samochodów – tu wszyscy, którzy przyjechali na waypoint za 21. w stawce Rosjaninem Wasiljewem, „dostali” jego czas (+23.04 straty do Amerykanina Gordona). Taki czas zaliczono załodze Piotr Beaupre/Jacek Lisicki i Darkowi Żyle z pilotem Pierre Calmonem. Adam Małysz miał 13. czas dnia. I prawdopodobnie utrzymał 14. miejsce w generalce. Prawdopodobnie, bo na godz. 1.00 w nocy naszego czasu nie była znana decyzja organizatorów w kwestii klasyfikacji generalnej po jedenastu etapach.

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.