Złośliwi kibice, niemożliwa awaria i pendolino Hołka

W piątek Rafał Sonik, poza terenem i rywalami zmagał się również z… kibicami. Z kolei Jakub Przygoński miał awarię motocykla, która nie powinna się w ogóle przydarzyć. Krzysztof Hołowczyc zamienił swoje mini w pendolino i pędził po torach kolejowych. Przeczytajcie co, po 6. etapie mówili zawodnicy Poland National Team.

Jakub Przygoński: – Pękła mi sprężyna w zawieszeniu, przez co w ogóle nie dało się jechać moim motocyklem. Walczyłem o to, żeby przejechać trasę. Podobno takie sprężyny praktycznie nigdy nie pękają, ale zdarzyło się. Na Dakarze trzeba mieć szczęście. Jesteśmy przygotowani najlepiej, jak się da, ale są takie sytuacje, jak moja dziś, i nic na to nie poradzimy.

Jakub Piątek: – Dzisiejszy etap był wymagający, bardzo techniczny. Trudny teren, sporo podjazdów. Udało mi się przejechać dość dobrze technicznie, pokonałem wydmy bez większych problemów, więc jestem zadowolony.

Krzysztof Hołowczyc: – Początek dzisiejszego etapu był bardzo nieprzyjemny, wyjątkowo dziurawy, łatwo było złapać kapcia lub uszkodzić zawieszenie. Spory odcinek jechaliśmy starym torowiskiem z prędkością ponad 120 km/h. Modliłem sie tylko, żeby koło nie zeskoczyło z szyny, bo pewnie zakończyło by się to spektakularnym dachowaniem. Po neutralizacji wjechaliśmy na drugą cześć odcinka dość dobrym tempem. Niestety oprócz tego, że popełniliśmy drobne błędy nawigacyjne, to złapaliśmy tzw „slow puncture”, powietrze powoli uchodziło z opony, a my wjechaliśmy w dość wysokie wydmy. Bałem się, że będziemy musieli zmieniać koło na wydmach, co nie jest łatwym zadaniem. Ciśnienie spadło prawie do zera, ale udało nam się odpowiednio balansując na zakrętach dojechać tak do mety. Czas nie jest imponujący, ale najwazniejsze, że utrzymujemy czwarte miejsce przed nadchodzącymi jutro i pojutrze etapami maratońskimi w Boliwii. Prawdopodobnie tam dojdzie do decydujących rozstrzygnięć. Jesteśmy wraz z Xavierem dobrej myśli, samochód jest w dobrej kondycji, my rownież, więc powinno być nieźle. Trzymajcie mocno kciuki!

Marek Dąbrowski: – Zawsze jest apetyt na więcej, ale cieszymy się z tego, co jest. Zdarzają nam się małe błędy nawigacyjne, ale Mark radzi sobie naprawdę nieźle. Jest bardzo poukładanym i mądrym człowiekiem. Zaufał sobie, uwierzył, że da radę i wykonuje swoją robotę bardzo dobrze. Przeprowadził mnie przez wydmy, które zawsze są trudne nawigacyjnie. Jestem z niego bardzo zadowolony, ale zwiększanie tempa byłoby mimo wszystko ryzykowne.

Rafał Sonik: – Kiedy dojeżdżałem do szczytu długiej wydmy, nagle pojawiało się tam kilka osób. Musiałem hamować przez samym grzbietem, zawracać i atakować podjazd na tyle daleko, by oni nie zdążyli tam przebiec. Działanie to było celowe, ale nie potrafię ocenić, czy miało stanowić rozrywkę, czy też wsparcie dla lokalnego zawodnika. To był niesamowicie fizyczny i męcząc etap. Jechaliśmy wśród wielkich gór, zbudowanych z kamieni i fesz feszu. Mijaliśmy wydm z tego zdradliwego piasku. Podejrzewam, że wielu quadowców za moimi plecami przeżywało horror. Gdyby ktoś zaproponował mi trening na dzisiejszej trasie, to powiedziałbym, że zwariował. Camelia Liparoti, która dojechała dziś z 13. czasem jest dla mnie „mega kozakiem” – mówił wciąż pełen emocji quadowiec.

Robin Szustkowski: – Nic mnie nie bolało i czułem się dużo lepiej. Zdecydowaliśmy nawet, że poprowadzę ciężarówkę w pierwszej części trasy. Przesiedliśmy się dopiero, przed ostatnią partią długich i ogromnych wydm przed Iquique, które są specjalnością Jarka.

Jarek Kazberuk: – Bardzo dobrze czuję się na tych wydmach. Wielu kierowców traci tam cenne minuty, a nawet godziny. Nam udało się nadrobić trochę czasu i w końcówce przesunąć się na wyższą pozycję

Możliwość komentowania jest wyłączona.