„Szybki OeS”: kibice, handlarze i lamy

SONY DSC

W czasie Dakaru niby przemierza się tereny niedostępne dla większości śmiertelników, rozległe pustkowia, surowe góry i zabójcze pustynie, a jednak na trasie nie brakuje kibiców. Dla nich rajd to wielkie święto, oderwanie od rzeczywistości i ogromna radość. Bo Latynosi umieją się cieszyć z wielu spraw zupełnie szczerze i prosto. Nie chcą zarabiać na tym wydarzeniu (przynajmniej nie wszyscy), oni są po prostu urodzonymi kibicami sportowymi.

Zdarza się, że kibice przeszkadzają kierowcom, stwarzają niebezpieczeństwo, sporadycznie zastawiają jakieś pułapki. W znaczącej jednak większości miejscowi, którzy przychodzą na trasę odcinków specjalnych robią to dla frajdy. Mają niepowtarzalną możliwość zobaczyć całą karawanę pojazdów wszelkiej maści, która z rykiem silników, niosących się dalekim echem, rozrywa łachy piachu i wznieca tumany kurzu. To jest prawdziwie spektakularne widowisko, więc jeśli tylko nadarza się okazja żeby pełnić w nim rolę statysty, każdy chce z niej skorzystać. Zwłaszcza, że czasem można dostać rolę drugoplanową, bo kibice nie raz okazują się bardzo pomocni na trasie.

Relacje z Dakaru pokazują wiele sytuacji, w których kibice stawiali samochody na koła. Jeden z tegorocznych uczestników był holowany przez traktor, a miejscowi pomagali mu w naprawie rozbitego na drzewie samochodu. Od zgromadzonych przy trasie oesu ludzi zawodnicy często otrzymują wodę, o czym wspominał Rafał Sonik, przy okazji pokonywania gorącej Fiambali. Quadowiec zatrzymywał się przy grupkach kibiców, otrzymywał wodę i wlewał ją sobie za kurtkę, aby ochłodzić trochę palące pod kombinezonem ciało.

Na pomoc miejscowych mogła liczyć również załoga „pomarańczowej ciężarówki”, czyli Grzegorz Baran, Robert Jachacy i Paweł Grot, którzy choć wypadli z rywalizacji, powoli zmierzają w stronę mety w Valparaiso, poruszając się dojazdówkami. Na tych, teoretycznie asfaltowych drogach również nie unikają przygód, bo parę dni temu musieli w 50-stopniowym upale wymieniać oponę. – Podczas wymiany przybiegł do nas lokales z zimnym piwem – relacjonuje „złotousty” Jachacy. – Jego wiek ciężko określić bo widać, że „zawodowiec”. Jeden ząb mu został ale uśmiechnięty od ucha do ucha, no i wyglądał jakby kilka cystern w życiu wypił. Tak czy inaczej liczy się dobre serce i mimo, że nie skorzystaliśmy z zimnego piwka to wręczyliśmy mu butelkę polskiej berbeluchy uprzedzając, że mocna. Gość zerwał się i dorwał chłopaka na skuterku. Za chwilę wrócił z torbą fig i zimną colą. Przybiliśmy piątkę i polecieliśmy dalej. Podejście ludzi w Argentynie do Dakaru jest naprawdę zadziwiające.

Kibice w Argentynie uwielbiają robić sobie zdjęcia z rajdowcami. Przychodzą na trasę całymi rodzinami i gdy tylko nadarzy się okazja spotkać twarzą w twarz prawdziwego kierowcę lub pilota, proszą o zdjęcie. Stojąc przy trasie namawiają gestami do trąbienia, na co odpowiadają radosnymi okrzykami i machaniem. Nieważne kim jesteś, ważne że jedziesz w Dakarze – jesteś bohaterem. I tu za przykład ponownie niech posłuży barwna opowieść Jachacego: – Wjechaliśmy na stację żeby zatankować – to było jak jeszcze się ścigaliśmy. Na każdej stacji jest co najmniej kilkadziesiąt osób – łowców zdjęć, naklejek i czapek. Stałem oparty o ciężarówkę przy wlewie paliwa. Wszyscy byliśmy zgrzani, brudni i mega zakurzeni. Podeszła do mnie kobieta z około 10-letnią dziewczynką i z niemowlęciem na rękach i zapytała czy może zrobić zdjęcie. Zgodziłem się i stanąłem uśmiechnięty obok dziewczynki… a matka mi tego niemowlaka daje na ręce i pokazuje żebym go trzymał w pozycji siedzącej!!! Boże! To dziecko może miało trzy miesiące?! Ja wyglądałem jak diabeł tasmański, a ta mi takiego małego bąbla dała na ręce! W Europie to w takim stanie nie wpuściliby mnie na stację benzynową, a jakbym uśmiechnął się do jakiegoś dziecka, to by mnie aresztowali. Przy następnych zdjęciach z dziećmi byłem już na szczęście czysty…

Robert Jachacy i jego koledzy prawdopodobnie nie wiedzą, jakie „szczęście” ich spotyka. Turyści podróżujący po Ameryce Południowej często chcą przywieźć do domu niby-profesjonalne zdjęcia lokalnych mieszkańców. Wtedy jednak nie są oni tak chętni do ustawiania się przed obiektywem, jak to ma miejsce w przypadku dakarowców. W szczególności „te-słodkie-dzieci-o-indiańskich-rysach” wiedzą, że mogą na tym zarobić i kiedy tylko wyceluje się w nie aparat, pod nos natręta natychmiast wędruje ręka, oczekująca zapłaty za wejście w posiadanie tak wyjątkowego obrazka…

Dakar okazał się również wielkim wydarzeniem w Boliwii, choć zawitali tam tylko motocykliści i quadowcy. Do małego Uyuni, które na co dzień zamieszkuje 16 000 ludzi nagle zjechały tłumy z całego kraju, żeby posmakować sportowych emocji i zobaczyć prawdziwych rajdowców, którzy dotarli już tak daleko. W mieście zabrakło miejsc noclegowych, a tłumy witały każdego zawodnika podczas przejazdu ulicami miasta. Na głównym placu postawiono wielką replikę dakarowego trofeum, pod którym można zrobić sobie zdjęcie za jedyne 10 boliwianos (ok. 4,5 zł). Z innych miast przyjechały orkiestry, aby grać na ulicach, ogrodnicy od rana (mimo niedzieli) obsadzali jedyną w mieście aleję spacerową hortensjami, a żołnierze przechadzali się w białych, galowych mundurach, czerwonych getrach i wielobarwnych furażerkach. A jak jarmark, to jarmark – nie brakowało więc miejscowych „artesanios”, czyli twórców biżuterii i ozdób, z których słynie Boliwia.

Na trasie rajdu można spotkać też grupy „alternatywnych kibiców”, którzy ani myślą schodzić z drogi kierowcom. Taką okazję kilka razy miał w niedzielę Stephane Peterhansel, który kilka razu musiał gwałtownie hamować przed… stadem lam. – Musiałem zwalniać do 50 km/godz. i powoli rozganiać zwierzęta. Straciliśmy na tym kilka cennych minut, a że jechaliśmy pierwsi, rozpędzaliśmy stada i wykonywaliśmy robotę dla wszystkich naszych konkurentów – śmiał się Francuz.

Licznik bije: z rajdu wycofały się już 194 pojazdy (89 motocykli, 23 quady, 65 samochodów, 17 ciężarówek)

Spadające gwiazdy, czyli dla nich Dakar się już skończył:
- niebo było pochmurne, więc gwiazdy były niewidoczne (również te spadające)

Cytat dnia (Robert Jachacy – bo któżby inny – o złamanym palcu Grzegorza Barana): – Ważne, że jesteśmy cali i zdrowi. Oprócz złamanego kciuka Grześka, ale on się tym nie martwi tylko dziwnie widelec trzyma…

Możliwość komentowania jest wyłączona.