D-Day? Nie! D-Dakar!

podsumowaie

Teraz kiedy kurz na bezdrożach Ameryki Południowej już opadł, a kierowcy Poland National Team jeden za drugim wracają do kraju, pora podsumować zakończony niedawno Dakar. Przed rajdem można było usłyszeć pogróżki o wyjątkowej trudności zaplanowanej trasy. Groźby znalazły swoje uzasadnienie już na pierwszych etapach rywalizacji, kiedy zawodnicy byli dosłownie dziesiątkowani. Zmęczenie przebijające przez radość wszystkich, którzy dotarli do mety również było bardzo wymowne i zamknęło usta wszystkim, którzy z pobłażaniem mówili, że to już nie ten sam rajd, co w Afryce. Teraz już nikt nie ośmieli się powiedzieć Dakar przez małe „D”.

Ta nazwa od lat elektryzuje poszukiwaczy mocnych wrażeń z całego świata. Kusi celebrytów, daje drugie życie byłym mistrzom z innych dyscyplin sportowych. Owiany legendą, tchnący magią z każdej z pięciu liter. Byłeś na Dakarze? – Twardziel. Przejechałeś Dakar? – Bohater! Nasz gatunek od wieków podejmuje wyzwania, bo gna nas do tego nieśmiertelna potrzeba sprawdzania się w najtrudniejszych warunkach. Jednak po tym, jak w 2009 rywalizacja po raz pierwszy odbyła się w Ameryce Południowej wielu zaczęło deprecjonować jej wagę i trudność. Prawdziwy Dakar leży przecież w Senegalu, więc z czym do ludzi? Gdzie te dzikie zakątki, w których człowiek pojawia się raz w roku? Gdzie spartańskie warunki? Gdzie ta prawdziwa szkoła przetrwania? Próbowano odrzeć rajd z wartości, wskazywać że stał się rozrywką bogatych chłopców i celebrytów. Oczywiście komentarze tego typu padały z perspektywy fotela, czy też kanapy. „Słowa, słowa, słowa…” – jak napisał kiedyś mistrz Szekspir.

Dakar w Ameryce Południowej przez lata dojrzewał, zbierał coraz większą publikę i zainteresowanie. Sponad uchylonych warg delikatnie błyskał kłami, ale dopiero w 2014, niczym argentyńska puma, rozwarł paszczę i pokazał paletę swoich możliwości. Trzeci i piąty etap na zawsze zasznurowały usta wszystkim, którzy mieli odwagę podważyć trudność tego wyzwania. Wystarczyły dwa odcinki specjalne, by z gry wypadło 58 motocyklistów (28 trzeciego i 30 piątego dnia)! Rajd zebrał też okrutne żniwo w postaci trzech przypadków śmiertelnych, których ofiarą padli dwaj dziennikarze oraz 51-letni motocyklista z Belgii – Eric Palante. Samochody dachowały i urywały koła, motocykliści i quadowcy padali ze zmęczenia jak muchy. Zawodnicy odwadniali się, dostawali udarów. Płonęły ich motocykle i samochody. Gorące powietrze parzyło gardła i nozdrza, fesz fesz zaklejał oczy, wysokość zatykała uszy, a piasek wycierał skórę do krwi. Wąskie półki skalne i ostre podjazdy sprawiały, że najtwardsi mieli duszę na ramieniu. Wyboje przewracały wnętrzności do góry nogami. Chyba najbardziej wymownie trudność tegorocznego rajdu podsumował Martin Kaczmarski: „Dakar to takie miejsce, gdzie nawet najtwardsi mężczyźni płaczą”.

Na starcie w Rosario stanęło w tym roku 431 pojazdów. Do mety dojechało 206… Statystykę ratują ciężarówki, ponieważ w każdej innej klasie, do Valparaiso nie dotarła więcej niż połowa stawki. Wystartowało 147 samochodów – dojechały 63. Ze 174 motocykli na mecie pojawiło się zaledwie 78, spośród 40 quadów przetrwało 15. Wspomniane ciężarówki stawiły się na finiszu w liczbie 50 – 20 przedwcześnie pożegnało się z rajdem. Te liczby mówią same za siebie. Wszyscy, którym się wydawało, że Dakar można przejechać siłą silnika i napędu na cztery koła zostali szybko sprowadzeni na ziemię. Często z gromkim hukiem i w spektakularnym stylu. Ale na pułapki natknęli się również najlepsi: Carlos Sainz, Guerlain Chicherit, Paulo Goncalvez, Marcos Patronelli, Ruben Faria, Francisco Lopez Contardo, Alain Duclos, Frans Verhoeven, Lucas Bonetto, Pal Anders Ullevalseter, Sebastian Palma, Robby Gordon, Carlos Sousa…

W tej sytuacji wniosek nasuwa się bardzo prosty. Musimy być dumni z naszych kierowców. Tak trudny rajd, który wysłał do domu wielu faworytów, wydawał się uszyty na naszą miarę. Może to nasza cecha narodowa. Przecież już Napoleon mówił: „Jeśli coś jest niemożliwe, zostawcie to Polakom”. I tak po raz kolejny teza wielkiego wodza znalazła swoje uzasadnienie. Dziewięciu naszych rodaków przejechało przez honorową rampę w Valparaiso i wszyscy zostali sklasyfikowani w pierwszej „trzynastce”. A niewiele zabrakło, żebyśmy ustrzelili „dziesiątkę”. Oczywiście historia pamięta tylko zwycięzców Dakaru, ale na to, by wygrać trzeba zapracować. Przetrzeć szlak, czy jak to się mówi w rajdowym sloganie „założyć ślad”. Ten kto to robi ma najtrudniej. Jest narażony na pomyłki nawigacyjne i wszelkie nieodkryte jeszcze przez nikogo pułapki trasy.

Biało-czerwoni w tym roku założyli ślad, który nie tylko wskazuje właściwy kierunek, ale daje podstawy do tego, żeby myśleć o zwycięstwie w Dakarze. Oczywiście to już mamy na koncie, bo w 2012 roku na najwyższym stopniu podium stanęła ciężarówka Gerarda de Rooya z mechanikiem Dariuszem Rodewaldem na pokładzie. Wszystkim marzy się jednak, żeby na to podium wjechał kierowca. W żaden sposób nie umniejszając sukcesowi Rodewalda, taka sytuacja będzie miała zupełnie inny wydźwięk i znaczenie dla każdego kibica sportowego.

Kto to będzie? Może Krzysztof Hołowczyc, który zasłużył by swoją wieloletnią karierę i reprezentowania naszego kraju w absolutnej elicie rajdowej, zwieńczyć złotym wieńcem laurowym i statuetką Beduina w dłoni? Rafał Sonik, który w tym roku na podium stanął po raz trzeci i jako pierwszy sięgnął po srebro Dakaru? A może młody Martin Kaczmarski, który genialnym debiutem rozbudził apetyt wszystkich kibiców i swój prawdopodobnie również? Mamy też dwie wygi – Marka Dąbrowskiego i Jacka Czachora, którzy pokazali, że połączenie dwóch motocyklistów w jednym samochodzie może okazać się mieszanką wybuchową i przynieść zaskakujące efekty. Jakub Przygoński także udowodnił, że nie zakończył procesu rozwoju i wciąż stać go na wiele, a Adam Małysz po raz kolejny okazał się profesjonalistą i zrobił kolejny krok w kierunku ścisłej czołówki. Potencjał na kilka najbliższych lat mamy naprawdę ogromny! W takim rajdzie jak Dakar, w szczególności w tegorocznej odsłonie, nie ma przypadków. Jeśli ktoś go przetrwał, znaczy że jest twardzielem. Jeśli dojechał w czołówce, jest również świetnym kierowcą.

Chciałoby się powiedzieć, przystawka za nami, prosimy o danie główne. Czas oczekiwania na tę przyjemność będzie się mocno dłużył, ale wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że wymagania kubków smakowych najbardziej wyrafinowanych kibiców zostaną wreszcie zaspokojone. Polacy poczuli, że są mocni i należy się z nimi liczyć, bo potrafią jeździć w najtrudniejszym terenie i warunkach na świecie.

Niech kolejny Dakar będzie równie trudny. Niech odstrasza, wbija w ziemię, miesza zmysły, wyciska ostatnie krople potu. Niech przeczołga każdego z zawodników, pokaże pazury i wbije je głęboko. Nam to nie przeszkadza. Nas motywuje to do walki, bo my lubimy jak jest trudniej. To historycznie udowodnione. Coś, co jest łatwe nas nie pociąga i nie kręci. Bo po co? Skoro każdy może się z tym zmierzyć? Taki Dakar, jak ten tegoroczny, to nasz żywioł, więc prosimy o więcej!

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.