Kurz i ostrożność

251_dk15_josemariodias_090950_alta

Nikt z polskich zawodników nie próbował na przedostatnim etapie walczyć o czas, czy wyprzedzać rywali. Kurz, który unosił się nad trasą nie pozwalał na bezpieczne wykonanie tego manewru, a na tym etapie tylko wariat podejmowałby ryzyko. Przeczytajcie co przed ostatnim dniem zmagań mówili członkowie Poland National Team.

Jakub Przygoński: - Za nami przedostatni odcinek rajdu Dakar. To była dość łatwa trasa, prowadząca między drzewami. Nie mogłem wyprzedzić jednego zawodnika i przez 200 km jechałem w jego kurzu. Nic nie widziałem, a jak już do niego dojeżdżałem to tak się kurzyło, że musiałem zwalniać. Najważniejsze, że jestem na mecie, mocno zmęczony, bo po przejechaniu ponad tysiąca kilometrów. Ostatni odcinek Dakaru przed nami, a potem już meta w Buenos Aires.

Rafał Sonik: Wyprzedzanie dziś było skrajnie niebezpieczne. Ja sam zostawiłem za plecami tylko jednego quadowca i może trzech motocyklistów. Widziałem zawodnika, który miał połamane żebra, bo nie zmieścił się w ciasnym zakręcie… To ogromne szczęście, że nie musimy już ścigać się o sekundy, bo dziś mogłoby się to naprawdę źle skończyć.

Krzysztof Hołowczyc: – No cóż, jeszcze tylko jeden etap dzieli nas od mety rajdu i upragnionego podium! Już dzisiejszy odcinek był raczej „etapem przyjaźni” niż prawdziwym ściganiem. Nikt z faworytów nie ryzykował, wszyscy jechali wolniej niż zwykle. Trasa była bardzo fajna, taka rajdowa i gdyby nie to, że startowaliśmy z szesnastej pozycji i musieliśmy wyprzedzać w sporym kurzu wolniejsze załogi, to pewnie powalczyłbym dziś o zwycięstwo etapowe. Jednak w naszej sytuacji najważniejsza jest rozwaga i mówiąc po piłkarsku – szanowanie wyniku. Jeśli uda nam się jutro bez przygód dotrzeć do Buenos, to zanosi się na wielkie święto polskiego motorsportu. Byłoby to spełnienie moich marzeń w jubileuszowym, dziesiątym starcie w Dakarze. Jednocześnie kibicuję gorąco Rafałowi Sonikowi, który jest o mały krok od zwycięstwa w kategorii quadów. Liczę, że szczęście nie opuści jutro Polaków!

Marek Dąbrowski: – Ilość kurzu na trasie była frustrująca. Musieliśmy wyprzedzać ponownie tych samych rywali, których już wyprzedziliśmy wcześniej, ponieważ zawodnicy z pierwszej piętnastki mogą być przesuwani do przodu, a my po awarii nie możemy tego robić i lądujemy na trasie za nimi. W pewnym momencie zsunęliśmy się z trasy i około pół godziny zajęło nam, zanim na nią wróciliśmy. Straciliśmy przednią szybę, więc musieliśmy jechać w goglach i znów poczułem się jak na motocyklu. Wszystkie komary miałem na twarzy. Ale jesteśmy na mecie, samochód jest OK., jedziemy dalej.

Jarek Kazberuk: – Na ostatnim oesie ja usiądę za kierownicą. Robin jechał w czwartek cały etap, w piątek było pół na pół, więc w sobotę moja kolej. Z resztą to już stara, dobra tradycja, że bardziej doświadczony zawodnik prowadzi samochód na etapach, na których można dużo stracić.

Robin Szustkowski: – Odcinek był bardzo podobny do tego, jaki jechaliśmy drugiego dnia rajdu i pojawiła się ta sama awaria. Musieliśmy bardzo uważać, bo kiedy używaliśmy hamulca, rozgrzewały się bębny, podnosiło się ciśnienie w oponach i groziło to ich wybuchem.

Możliwość komentowania jest wyłączona.